Witam, chciałabym nadmienić, że nie będzie to jedna z historii typu "oczami Edwarda", "oczami Rosalie" ani nikogo innego. Będzie to opowieść osadzona w zmierzchowej rzeczywistości, ale jej bohaterowie będą zupełnie inni. Ich losy czasami skrzyżują się delikatnie z losami znanych już postaci być może wpływając na ich historię i przebieg znanych nam już zdarzeń... To tyle tytułem wstępu. Życzę miłej lektury.
* * * * *
Grudzień, 1000 roku.
Lasy otaczające wioskę były gęste, ciemne i stanowiły doskonałe miejsce dla zwierzyny oraz tajemniczych drapieżników. Nikt nie wiązał z nimi tajemniczych morderstw i zniknięć z bardzo prostej przyczyny - nikt o nich nie wiedział. Ludzie, którym udało się przeżyć spotkanie z nimi (była to jednak bardo nieliczna grupa) opowiadali o cudownych twarzach, doskonałych ruchach, nadawali im wręcz boskie cechy. Jednak bogów wszyscy się boją... Nie było wyjątkiem przemilczanie tego typu opowieści w towarzystwie kapłanów i duchownych z obawy o oskarżenie o rozpowszechnianie herezji... W miastach urządzano polowanie na te bezbożne istoty, lecz robiono to tak, by nie zakłócać spokoju Kościoła.
W wiosce jednak nikt nie wiedział o czyhającym niebezpieczeństwie. Nie dotarła do niej jeszcze plaga nieśmiertelnych dzieci, którą starano się tępić wszelkimi sposobami.
Albo nie wszyscy o niej wiedzieli...
24 marca, 1535 roku.
Piętnastoletnia Hardme szła z pochyloną głową w kierunku miejsca przeznaczenia. Wiedziała, że nie ma sensu stawiać oporu. Słyszała jak jej matka krzycząc bez ładu i składu próbuje do niej dotrzeć.
Dziewczyna spojrzała w jej stronę i ich spojrzenia na sekundę się spotkały. To wystarczyło, by matka jeszcze waleczniej zaczęła się wyrywać trzymającym ją mężczyzną.
Hardme powstrzymała łzy. Będzie płakała za chwilę, gdy już nie będzie to wstydem. Usłyszała głos biskupa, który ją wywołał.
Tłum rozstąpił się, gdy szła. Nie był to wyraz szacunku, lecz strachu. Dziewczyna stanęła przed kapłanem, który rozwinął zwój i zaczął czytać:
- Zebraliśmy się, by wykonać egzekucję na oskarżonej o czary Hardme...
Dziewczyna już go nie słuchała. Stanęła przy stosie. Dawno pogodziła się ze swoim losem.
Musiała zginąć, aby zaspokoić żądze i serca tłumu. Czuł się on bardzo niepewnie, gdy przynajmniej raz na tydzień nie zginęła jakaś czarownica lub inna heretyczka.
Tym razem padło na nią...
* * *
Dziesięcioletnia Haylee po raz pierwszy opuściła wioskę bez nadzoru dorosłych i swojego nadopiekuńczego narzeczonego. Miała już dosyć świata dorosłych, do którego na siłę próbowali ją wpasować.
Udała się do lasu posiedzieć nad strumykiem, o którym tyle słyszała od siostry.
Jej złociste włosy lśniły w słońcu, a wodne refleksy tańczyły w pięknych zielonych oczach.
Dziewczynka zanurzyła stopy w chłodnej wodzie. Przez jej ciało przeszedł przyjemny dreszcz.
Nie zauważyła kiedy na kamieniu na środku strumienia przysiadła piękna kobieta o krótkich włosach.
Haylee nie spostrzegła jej hipnotyzujących czerwonych oczu, albo nie uznała ich za powód, nad którym trzeba by było się szczególnie zastanowić.
Obca przekrzywiła głowę wpatrując się łapczywie w dziewczynkę. Gdy otworzyła usta, popłynął z nich najpiękniejszy głos jaki Haylee w życiu słyszała. Piękniejszy niż ten, którym Claudie śpiewała na każdej mszy.
- Jak się nazywasz, kochanie? - spytała obca.
- Haylee - odpowiedziała osóbka, której wydawało się niegrzeczne być nieuprzejmym w stosunku do takiej osoby.
- Haylee... - obca wydawał się zachwycona. Przyjrzała się uważnie dziewczynce. Nigdy nie spotkała aż tak urodziwego ludzkiego dziecka, a żyła już naprawdę długo. - Haylee - powtórzyła. - Nie chciałabyś skosztować innego życia? Podróży, urody, wielkiego świata...
Nawet gdyby chciała, nie potrafiłaby oprzeć się perswazji obcej. Kiwnęła nieprzytomnie głową i chwyciła wyciągniętą rękę nieznajomej.
* * *
Hardme stała na stosie z dumnie wyciągniętą głową. Nie mrugnęła nawet gdy biskup podszedł z pochodnią.
Matka wyrwała się tłumowi i wbiegła na stos zasłaniając córkę własnym ciałem.
- Ona jest czarownicą. Proszę się odsunąć. Trzeba wyplenić zło od korzeni. Musi zginąć, alby nie przekazała herezji swym dzieciom. - Stwierdził rzeczowym tonem kapłan.
- To nie ona. Nie ona!
- A skąd ta pewność? Ilekroć spojrzała na jakiś przedmiot zaczynał się trząść, albo spadać. Jak to wytłumaczysz wieśniaczko? Ona jest do tego ruda. Jej głowa przypomina zapaloną pochodnię. Kto normalny tak wygląda? Wiedźma jak nic.
Tłum widząc jej akt desperacji nie mógł pozwolić na coś takiego. Każdy wiedział do czego zdolna jest matka, która straciła dziecko.
- Może zamiast ją zabijać usuniemy jej oczy, skoro to w nich ukrywa się cała moc? - krzyknął ktoś, a pospólstwo zaraz to podchwyciło.
Matka wyraźnie odetchnęła z ulgą. Hardme też.
Biskup spojrzał na stos i odrzucił pochodnię.
- Niech i tak będzie.
Dziewczyna zeszła ze stosu i przytuliła się do matki.
- Będzie dobrze, będzie dobrze - szeptała jej do ucha.
Hardme wyswobodziła się z objęć i podeszła do kapłana. Spojrzała mu głęboko w oczy.
- Jestem gotowa - powiedziała.
* * *
Haylee szła przez las z nieznajomą. Jej dłoń była zimna, a skóra świeciła w słońcu. Nagle się zatrzymały. Obca gwałtownie się obróciła. Była już na tyle daleko od wioski, by mieć pewność, że nikt jej nie usłyszy.
Piękna twarz wykrzywiła się grymasem żądzy. Nieznajoma warknęła.
Krzyk Haylee rozniósł się echem po lesie, gdy kobieta wgryzła się w jej szyję.
Piła i piła mrucząc z zadowolenia. Krew małej była wyjątkowo dobra.
Oczy dziewczynki powoli się zamykały, dusza ulatywała z ciała. Lecz wystarczyło jedno krótkie warknięcie i wtedy zaczął się prawdziwy ból.
* * *
Krzyk Hardme rozniósł się po placu, gdy biskup zaszywał jej oczy potężną igłą. Przez nici przedostawały się łzy.
Tłum już nie skandował i nie krzyczał. Wszyscy byli przerażeni ogromem cierpienia, które był w stanie zadać wysłannik Kościoła.
Matka dziewczyny ściskała jej rękę i płakała razem z nią. Potworny krzyk bólu i rozpaczy trafił do każdego sumienia.
Biskup chwycił rozpalony do białości kawałek metalu i przypieczętował cierpienia dziewczyny. Przypalił jej dokładnie zaszyte miejsca, aby mieć pewność, że żadna herezja się już z nich nie wydostanie.
* * *
Żyłami dziewczynki pełzł żywy ogień. Nie słyszała własnego krzyku, czuła jak jej ciało się wypala od środka.
Obca stała z boku. Otrzymała już reprymendę od swojego zwierzchnika. Gdyby piła troszkę dłużej, nie było by już czego przemieniać. Teraz oboje patrzyli na cierpienia dziewczyny, jej uwijające się w agonii ciało.
Byli już przyzwyczajeni do takich widoków. Oczekiwali na ostatnie agonalne odruchy dziecka i mogli przystąpić do działania.
Nagle Haylee znieruchomiała. Jad w ciele dziecka rozchodzi się znacznie szybciej i przemiana też trwa krócej.
Oboje pochylili się nad pięknym bladym ciałem.
Haylee otworzyła oczy.
Bardzo wciągające^^ Super prolog więc także będę czytać
OdpowiedzUsuńMimo iż jestem antyfanką Zmierzchu, Twój prolog bardzo mi się spobobał, a najbardziej historia biednej Hardme posądzonej o czary. Muszę przyznać, że masz olbrzymi talent nie tylko do lwich historii :)
OdpowiedzUsuńPs. Gdy będę na laptopie, to dodam Twój blog do polecanych, bo za pomocą komòrki, której teraz korzystam, prawie nic się nie da zrobić na bloggerze
U mnie nowy rozdział. Zapraszam do czytania ^^" Mogłam powiadomić cię od razu lecz nie miałam zamiaru dodawać dzisiaj rozdziału =="
OdpowiedzUsuńJa także jestem antyfanką Zmierzchu, ale to co tu napisałaś jest wspaniałe! Bardzo mi się spodobał prolog i jestem ciekawa co się stanie dalej. Zapraszam na hogwart-przez-wieki.blogspot.com - może spodoba Ci się historia czterech legendarnych założycieli Hogwartu:)
OdpowiedzUsuńCześć. U mnie ukazał się 2 rozdział. Serdecznie zapraszam ;)
OdpowiedzUsuń